
Ucieczka do winnicy
W kraju stojącym burakiem i kartoflem garstka szaleńców zabrała się do uprawy winorośli i produkcji prawdziwego wina gronowego. Zaryzykowali wojnę z mrozem i biurokracją. I są coraz bliżej zwycięstwa.
![]() |
i początkujący Lech Mill w winnicy Victoria pod Skierniewicami |
Kiedyś była to kartka zapisywana długopisem, dziś tabela to plik w laptopie. Roman Myśliwiec od 25 lat spisuje najniższą temperaturę odnotowaną w danym sezonie w jego winnicy Golesz pod Jasłem. Najzimniej, bo minus 32 stopnie, było w 1986 roku, gdy zaczynał przygodę z winiarstwem. Potem zimy były nieco łagodniejsze, ale nie było sezonu, w którym temperatura nie spadłaby w okolice 20 stopni poniżej zera. Ostatnio najchłodniej było w roku 2002 - minus 27 stopni. Taki właśnie klimat panuje na Podkarpaciu, które jest przecież jednym z najcieplejszych regionów w kraju. Trudno więc się dziwić, że gdy w połowie lat 80. Myśliwiec kupił ziemię pod uprawę winorośli, okoliczni mieszkańcy traktowali go jak nieszkodliwego wariata.
Jedni pukali się w głowę, inni wyciągali dłoń, pokazując miejsce, gdzie im kaktus wyrośnie - wspomina dziś winiarz, technik chemik z wykształcenia, prywatnie miłośnik górskich wspinaczek. Sporo podróżował po Czechosłowacji i Węgrzech, gdzie z powodzeniem uprawiana była winorośl. - A przecież z Jasła na Słowację jest tylko kilkadziesiąt kilometrów. Pomyślałem, że jeśli tam się da, to i u nas jest to możliwe - opowiada Myśliwiec.
Podstawy wiedzy o uprawie winorośli wyczytywał z podręczników czechosłowackich, bo w Polsce takich opracowań nie było. Pierwsze krzewy sadził razem z przyjacielem z Węgier. Był pionierem, bo w PRL (inaczej niż przed wojną) uprawa winorośli nie istniała. Po latach stał się najważniejszą postacią środowiska winiarzy. Kieruje Polskim Instytutem Winiarstwa i Wina. Napisał 10 winiarskich podręczników. Sprowadza i testuje nowe odmiany winorośli, w 1991 roku skrzyżował ich dwie odmiany, tworząc pierwszy polski szczep Jutrzenka. Winnicę Golesz (nazwa od nazwy zamku, który od średniowiecza stał w okolicy) prowadzi obecnie jego syn Bartłomiej, bo Roman jeździ po Polsce, pomagając zakładać nowe winnice albo prowadząc szkolenia.
Trunki na medal
W tej chwili w całym kraju winorośl jest uprawiana na 400 hektarach, w roku 2002 było to zaledwie 157 hektarów. Liczba ta obejmuje i winnice towarowe (czyli komercyjne), i przydomowe. Winnic towarowych o powierzchni upraw przekraczającej jeden hektar jest już w Polsce około 50. Największa ma blisko 25 hektarów - to Jaworek w Miękini na Dolnym Śląsku. Jest duża nawet jak na standardy państw typu Francja czy Hiszpania.W tym roku wina made in Poland po raz pierwszy wystartowały w jednym z najważniejszych konkursów winiarskich na świecie - Vinoforum. Międzynarodowe jury oceniało ponad 450 trunków z 18 krajów świata, więc mało kto się spodziewał, że nasze rodzime wina mogą odnieść sukces. A jednak. Cuvée Golesz zdobyło srebrny medal, a Pinot Gris, Feniks, Pinot Noir Rosé (winnica Jaworek) oraz Rondo Maius (winnica Nad Dworskim Potokiem koło Bochni) wyjechały z konkursu z brązowymi medalami.
- Zainteresowanie winiarstwem w naszym kraju rośnie z każdym rokiem - mówi Roman Myśliwiec. Wymienia dwa powody. Po pierwsze, zapanowała ogólna moda na picie wina, które powoli wypiera nasz narodowy trunek, czyli wódkę. Po drugie, w ostatnich dziesięcioleciach hodowcy winorośli na świecie stworzyli kilkadziesiąt szlachetnych odmian, na razie mniej znanych, ale których odporność na mróz sięga nawet minus 35 stopni (jak na przykład odmiana marquette). I dlatego, choć trudno w to uwierzyć, poważnym producentem wina staje się Kanada. Jest tam już około 10,5 tysiąca hektarów upraw. W Wielkiej Brytanii powstają wina musujące o jakości porównywalnej z francuskim szampanem. Szanowane wino jest już wytwarzane w Belgii, Holandii, a nawet w Szwecji.
Po te same odmiany sięgają polscy winiarze pionierzy, najczęściej uciekinierzy z wielkich miast, którzy na wsi szukają innego niż dotychczas sposobu na życie.
Pijalne na początek
Lech Jaworek, właściciel winnicy Jaworek, dorobił się na produkcji motopomp i innych urządzeń dla górnictwa. Marek Nowiński - winnica Dwie Granice na Podkarpaciu - przez lata działał w warszawskim samorządzie i był wiceprzewodniczącym rady dzielnicy Bemowo. - A ja z zawodu jestem architektem - przedstawia się Lech Mill, który dopiero zaczyna swoją przygodę z uprawą wina. Wzięty architekt jest właścicielem domu i sporej działki położonej kilkadziesiąt kilometrów na południowy zachód od Warszawy. Kilka lat temu jego żona Magda kupiła - raczej w celach estetycznych - sadzonki winorośli. Mimo że Mazowsze raczej nie jest rejonem sprzyjającym uprawie tej rośliny, w Polsce winorośle najlepiej rosną na południowych i południowo-zachodnich zboczach wzniesień - krzewy Milla pięknie wyrosły i zaczęły owocować. Trzy lata temu architekt zrobił swoje pierwsze wino. - Częstowałem nim gości, którzy uznawali je za niezłe, a w każdym razie pijalne. Teraz chce się zająć winiarstwem na poważnie. Razem z czwórką znajomych zakłada profesjonalną uprawę w okolicach Annopola na Lubelszczyźnie. - W tym roku obsadzimy 10 hektarów, a docelowo będzie ich 15 - opowiada Mill. Jeśli wszystko wypali, pierwsze wino w winnicy Wisła, jak roboczo nazywa swój projekt, powstanie za trzy lata. Na pytanie, dlaczego to wszystko robi, odpowiada: - Wino kojarzy mi się z czymś ładnym, kulturalnym, przyjemnym. A w życiu zawodowym zawsze staram się tworzyć obiekty estetyczne. To daje mi radość.Niestety, pasja, jakiej oddają się polscy winiarze, nie jest tania. Za hektar ziemi w malowniczych okolicach Annopola trzeba zapłacić od 20 do 25 tysięcy złotych. Jedna sadzonka (Mill sprowadza je z Niemiec) kosztuje około siedmiu złotych. Na jednym hektarze trzeba - w zależności od stylu uprawy - posadzić od 5 tysięcy do 20 tysięcy roślin. A to oznacza, że sama ziemia plus sadzonki może kosztować ponad sto tysięcy złotych. Do tego trzeba doliczyć środki ochrony roślin, nawozy, słupki i druty, po których będą się wspinać pnącza. A także cały sprzęt konieczny do przetworzenia owoców w wino - od pras i młynków po stalowe kadzie, gdzie zachodzi fermentacja. Prawdopodobnie uprawa i przetwórstwo żadnych innych roślin nie wymaga tak wielkich nakładów. Ale też żadna nie daje równie wielkich dochodów.
W polskich warunkach w dobrym roku jeden hektar winorośli daje owoców na 10 tysięcy butelek wina. Przy założeniu, że winiarz na rękę (czyli nie licząc podatków i innych opłat) dostanie za butelkę 20 złotych, daje to 200 tysięcy złotych. A to z kolei oznacza, że wszystkie nakłady, łącznie z zakupem ziemi, sadzonek i urządzeń, mogą się zwrócić już po dwóch lub trzech sezonach.
Śmiałkowie, którzy postanowili zainwestować w winnice, mają trzech wielkich wrogów. Pierwszy to występujące wiosną przymrozki, które atakują rośliny, gdy te rozpoczęły już wegetację. Drugi to wszelkiego rodzaju choroby atakujące winorośl. Trzecim, najgorszym przeciwnikiem jest biurokracja.
Na urzędniczej łasce
W ubiegłym roku Sejm znowelizował ustawę winiarską, dzięki czemu w ogóle można produkować i sprzedawać polskie wino gronowe, co wcześniej było właściwie zabronione. Ale nadal winiarz, który chce wprowadzić swoją produkcję na rynek, musi przejść urzędniczą gehennę. Formalności trzeba załatwiać w instytucjach takich jak Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych czy Inspektorat Ochrony Roślin i Nasiennictwa, a także w sanepidzie czy urzędach celnych. Mimo że nowe (czyli niby-uproszczone) przepisy obowiązują już od roku, biurokratyczną ścieżkę przeszły do tej pory zaledwie dwie winnice. Z czego więc winiarze utrzymują się teraz? Czy przez ostatnie lata działali nielegalnie?Wygra jakość, nie ilość
- Turystyka winna jest i będzie głównym źródłem pieniędzy w tej branży - odpowiada Roman Myśliwiec. Prawie wszystkie polskie winnice można bowiem zwiedzać. Turystyka winna ma nawet swoje określenie: enoturystyka. Gospodarze oprowadzają gości po plantacji, tłumaczą, jak powstaje wino, potem oferują kolację połączoną z degustacją trunków. Przy wyjściu można zabrać kilka butelek do domu. Oczywiście to wszystko za odpowiednią opłatą. Cena takiej atrakcji (najczęściej zawierającej nocleg) to nawet 400 złotych od osoby.Taki rodzaj bezpośredniej sprzedaży dominuje w innych krajach, gdzie produkcja wina nie jest oczywistością - Austrii, Wielkiej Brytanii czy krajach Beneluksu. - Jeśli ktoś chce założyć masową uprawę, by sprzedawać potem wino w supermarketach, nie ma szans - mówi Wojciech Bosak, członek rady Polskiego Instytutu Wina i Winorośli. - Nie wytrzyma konkurencji z produktami pochodzącymi z południa Europy. My możemy wygrać jakością produkcji, a nie jej skalą - dodaje.
Polska wódka jest słynna na świecie, polskie piwo można kupić w całej Europie. Teraz dochodzi dobrej jakości wino. Jak tak dalej pójdzie, w przyszłości staniemy się cenionym producentem likieru kokosowego.
Igor Ryciak
fot. Przemysław Pokrycki
Przekrój 40/2009
fot. Przemysław Pokrycki
Przekrój 40/2009