Winnica Golesz

Wino na stół



Polska, ze względów klimatycznych, nigdy nie będzie zagłębiem winiarskim. Ale nie dlatego nie możemy kupić dobrego polskiego wina. Przeszkadza prawo dostosowane do masowej produkcji jabcoków

Winnica Golesz
Polskie winiarstwo jest jak fatamorgana:
istnieje, lecz jakby go nie było
Siara, jabcok, jabol, kwas. Jak zwał, tak zwał, nasze tanie wina wciąż mogą jednak stać na jednej półce z francuskimi bordeaux, węgierskim tokajem czy hiszpańskimi rioja. Brukselscy urzędnicy pozwolili właśnie na dalsze naklejanie na jabcoki etykiety "wino owocowe". Winem jest wszystko, co zrobiono z owoców i ma kilkanaście procent alkoholu.
Polska zawiązała w tej sprawie koalicję z Niemcami, Finami i Szwedami, gdzie też produkuje się tanie wina. Tyle że tam na półkach z winami jest też miejsce na dobre, krajowe specyfiki. U nas na dobre, gronowe wina krajowe, których produkcja powoli się odradza, wciąż miejsca nie ma. I to nie dlatego, że jest patykiem pisane, ani dlatego, że zanim trafi do sklepów, jest już wypite (bo nie jest).

Jak fatamorgana

Obrazek z jesieni, ze święta winobrania w Zielonej Górze. Imprezę uświetnia prezydent Lech Kaczyński. Winiarze podejmują go na deptaku w centrum miasta, na swoim stoisku. Tego samego dnia, na tym samym deptaku, obok tego stoiska, pojawiają się celnicy i usiłują rekwirować butelki polskiego wina. Choć winiarze nie sprzedawali go (nie mają do tego prawa), lecz rozdawali i częstowali.
- Polskie winiarstwo jest jak fatamorgana: istnieje, lecz jakby go nie było - twierdzi Wiktor Bruszewski, znany popularyzator winiarstwa. A polscy winiarze zdają się być ludźmi niepoważnymi, hobbystami. - Bo czy poważne jest poświęcanie sił, środków i czasu na produkowanie czegoś, czego w istniejących warunkach prawnych nie można sprzedać?
Barierą jest obowiązek tłoczenia wina w składach podatkowych. Wiąże się to z koniecznością uzyskania zgody na prowadzenie składu, złożeniem wielu podań i poddaniem się procedurom kontroli. Drobny producent musi wdrażać "system wewnętrznej kontroli", wyznaczać "linie technologiczne, drogi przemieszczania surowców oraz stanowisk pracy" i posiadać własne laboratorium.
- Ci, którzy stanowili takie prawo, musieli wypić za dużo - mówią winiarze. Przepisy nie uwzględniają specyfiki wyrobu win na małą skalę. Zostały stworzone z myślą o przemysłowej produkcji napojów winopodobnych.
Wojciech Włodarczyk, profesor warszawskiej ASP kiedyś szef kancelarii premiera Jana Olszewskiego, zamienił politykę na wino i uważa, że to był słuszny wybór. Od kilku lat ma winnicę koło Kazimierza Dolnego. - To nie tylko hobby, bo wino to napój, który towarzyszy człowiekowi od wieków, czyni go lepszym, pozwala zrozumieć kulturę. Od uprawiania polityki zdecydowanie wolę uprawę winorośli - mówił w jednym z wywiadów.
Tymczasem klimat się ociepla, warunki sprzyjające uprawie przesuwają się na północ. Dla konsumentów to dobra wiadomość, bo z badań wynika, że z winogron uprawianych na północy powstaje wino o większej zawartości składników korzystnych dla zdrowia. W Polsce jest możliwe uprawianie gatunków przystosowanych do naszego klimatu. Zauważono to w Brukseli: dwa lata temu Polska została włączona do strefy uprawy winorośli UE, tym samym znaleźliśmy się w gronie krajów winiarskich.

Metodą prób i błędów

Właśnie mija 25 lat, gdy Roman Myśliwiec posadził pierwszy krzew winorośli. Założył winnicę, profesji uczył się metodą prób i błędów. Zaczynał od winorośli europejskich, wymagających ciepłej i słonecznej jesieni, ale uznał, że w naszym klimacie dobre efekty dają tylko tzw. mieszańce międzygatunkowe.
Przetestował dwieście odmian. Dziś uprawia kilkadziesiąt. Tylko z części robi wino, kilka tysięcy litrów rocznie. Sam z rodziną i znajomymi tego nie wypije. Dlatego spora część produktu leżakuje i czeka na lepsze czasy. Myśliwiec, dziś autor fachowych książek, ceniony nie tylko w kraju, ma więcej czasu na kierowanie Polskim Instytutem Winorośli i Wina, prowadzenie szkoleń winiarzy i pomoc w zakładaniu winnic.
A jest komu pomagać. Najdalej położona na północ winnica leży koło Suwałk, najdalej na południe - koło Jasła. W Polsce mamy już około tysiąca większych i mniejszych winnic. Zajmują obszar - jak twierdzi Wiktor Bruszewski - 250-300 hektarów. Najwięcej ich jest w okolicach Zielonej Góry, Wrocławia i na Podkarpaciu.
Bruszewski założył winnicę przed siedmioma laty. Ma pół hektara powierzchni i jest, jak sam mówi, w krytycznej lokalizacji. Konkretnie na Mazurach koło Pasymia, a więc w regionie z nieprzyjaznym klimatem. Hoduje 10 odmian.
- Winiarstwo to sztuka cierpliwości. Sadzonki owocują po 3 latach. Potem dopiero ocenia się, która z odmian w konkretnym siedzisku się przyjmie - mówi. Szczególnie dumny jest z odmiany Rondo, która na niedawnym konwencie winiarzy w czerwcu tego roku zrobiła furorę.
Plantacji będzie przybywać, co specjaliści stwierdzają po coraz większym popycie na dobre sadzonki. Są wykupywane na pniu. Chętnych do uczestniczenia w szkoleniach winogrodników organizowanych przez Polski Instytut Winorośli i Wina jest sporo. Roman Myśliwiec, prezes Instytutu, i jego zastępca Marek Jarosz, szkolą kilkaset osób rocznie.
Marek Jarosz zajmuje się produkcją win od ponad 30 lat. Ma małą 15-arową winnicę pod Krakowem.
- Testuję 40 północnych odmian winorośli, odpornych na trudne warunki klimatyczne - opowiada. Robi wino wytrawne czerwone i białe, a przyjaciele szczególnie cenią sobie jego riesling.
Okolice Zielonej Góry są uważane za stolicę polskiego winiarstwa na wyrost. Ten niegdyś największy region winiarski w północnych Niemczech, porównywalny z Nadrenią, upadł po wojnie wraz ze zniknięciem niemieckich winogrodników. I nie ma szans, żeby wrócił do dawnej świetności.
Na zagłębie polskiego winiarstwa wyrastają okolice Jasła. Niewiele jest polskich winnic, w których nie rosłyby krzewy z tamtejszych szkółek, w szczególności z plantacji Myśliwca. I on, i inni winiarze z jego okolic chcieliby, żeby dobre wino gronowe stało się ważnym produktem turystycznym w regionie. Żeby w restauracjach, hotelikach i gospodarstwach agroturystycznych goście mogli spróbować miejscowego wina. Gospodarstwa winiarskie mogą stać się sposobem na przyciągnięcie turystów.

Tysiąc hektolitrów

Na razie brzmi to jak bajka. Tymczasem we wszystkich krajach winiarskich Unii Europejskiej producenci tłoczący poniżej tysiąca hektolitrów rocznie są traktowani ulgowo i zwolnieni ze skomplikowanych procedur. I dlatego tam małe gospodarstwa winiarskie mogą istnieć.
Takie gospodarstwo, z wiejskim zajazdem, chciałaby stworzyć Kinga Kowalewska prowadząca Winnicę Kinga w Starej Wsi. Przejęła ją po rodzicach. Ponad 20 lat temu jej matka zrezygnowała z pracy w mieście i przenieśli się na wieś. Trwał boom na uprawę winorośli deserowych. Gdy w 1997 roku plantację zniszczyła powódź, zawzięli się. Zastawili dom, plantację odbudowali, z czasem zajęli się produkcją wina.
Ale zaczęły się kolejne schody: bariera prawna, blokująca możliwość sprzedawania wina. - Zostaliśmy wrzuceni do jednego worka z Polmosami, produkującymi alkohol. Obowiązują nas te same przepisy - twierdzi Kinga Kowalewska. Konkretnie wydeptywanie ścieżek w gąszczu instytucji i urzędów, które musiałyby wyrazić zgodę na rozpoczęcie przez nią działalności lub sprawdzać winiarnię.
Zapowiadane jesienią ułatwienia dla polskich winiarzy nie zostały wprowadzone w życie. Z prostego powodu: Sejm nie przyjął ustawy, która wprowadzała definicję drobnego winiarza i zwalniała go ze skomplikowanych procedur dopuszczających produkt do sprzedaży i prowadzenia składu podatkowego.
Tymczasem niektóre winnice przygotowują się do wprowadzenia wina na rynek. Np. 8-hektarowe winnice Jaworek w Miełkini koło Środy Śląskiej, największe w Polsce. Na razie wino muszą rozdawać, bo sprzedawać go nie mogą. Podobnie jak właściciele innych, mniejszych winnic. Może to się zmienić w nadchodzącym roku.

Wystrzegaj się piw

"Wystrzegaj się piw i innych wodnistych napojów, za to wino pij nałogowo" - pisał William Szekspir w "Henryku IV". Z pewnością Szekspir nie pisał o winach prostych, ale kto wie, czy nie zalecałby szlachetnych napitków powstających w polskich winnicach. I - prędzej czy później - dostępnych w naszych sklepach.
Jaka jest gwarancja, że Polacy będą chcieli pić wina rodzime, acz szlachetne?
- Taka jest logika wydarzeń. Ludzie chcą mieć kontakt z produktem regionalnym - mówi Wiktor Bruszewski. - Duńczycy piją wino duńskie, Szwedzi szwedzkie, dlaczego Polacy mieliby nie pić polskiego?
Poza tym, jak twierdzi Marek Jarosz, wskazuje na to coraz większe spożycie wina w Polsce. - Ludzie chcą pić więcej wina, choć piją go jeszcze mało. Przeciętny Francuz wypija 55 litrów, Polak tylko niecałe 3 - mówi. - Ale to się zmieni. Przejście ze strefy do strefy wina musi trochę trwać.

Wojciech Dudkiewicz
Solidarność Nr 6 08.02.08


Starsze od Polski

Historia winiarstwa na ziemiach polskich jest dłuższa niż historia naszego państwa. Winiarstwem zajmowali się już Celtowie, przemierzający nasze ziemie. Produkcja trunku na południu kwitła już na pewno w X wieku. W średniowieczu winnice porastały wzgórze wawelskie, Ziemie Zachodnie i Śląsk. Polscy winiarze sprowadzali specjalistów nawet z zagranicy.
Pierwszy kryzys przyszedł w końcu XV wieku. Ostre zimy, pojawienie się gorzałki i piwa, tańszych w produkcji, oraz win z zagranicy, przede wszystkim z Węgier, zniechęcało do odbudowy polskiego winiarstwa. Tym bardziej że Polacy zajęli się też handlem winem, także tym z Tokaju, który leżakował w Polsce.
W PRL winnice uległy zagładzie (najdłużej, w obecnych granicach Polski, utrzymały się w okolicach Zielonej Góry, Trzebnicy i Warki), a my znaleźliśmy się w cywilizacji wódki i win prostych.

Gorszy gatunek

"Jedni gloryfikują bełty, obdarzają je niewąską estymą, czyniąc z nich wręcz kultowy napój, podczas gdy inni dopatrują się w ich piciu ostatecznego upadku człowieka i skłonni są utożsamiać koneserów tychże trunków z marginesem społecznym. Niemniej jednak, statystyki mówią, że dopiero co dwudzieste wino zakupione przez polskiego konsumenta nie pochodzi z dolnej półki.
Jabol to jedyne wino na świecie, które ma datę ważności. Normalnie mamy do czynienia z sytuacją, że wino im starsze, tym lepsze. W przypadku win tanich przeważnie jest na odwrót. Zdarzały się udokumentowane przypadki zakupu wina, którego data produkcji wskazywała na 3 dni w przód od dnia zakupu (tzw. wino z przyszłości).
W tej branży nie ma powszechnie znanej marki. W Wielkopolsce dość dobrą renomą wśród konsumentów szczycą się wina Komandos (Ostrowin) i Mustak (Vin-Kon). We wschodniej Polsce dużym powodzeniem cieszą się Cavalier (Jantoń), Biały Kielich i Jabłuszko Sandomierskie (Dwikozy). O znanym i lubianym w Lubuskiem Koktajlu Leśnym gdzie indziej nikt nie słyszał".

Z pracy Kuby Wichra
"Wino owocowe jako wino gorszego gatunku"



SADZONKI WINOROŚLI
oferta na wiosnę 2024


WINA Z NASZEJ WINNICY

ABC zakładania
winnicy


Droga do własnej
winnicy


NOWE KSIĄŻKI
www.roman-mysliwiec.pl
akademiawina.org
© Winnica Golesz 2024